Kapelania Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie

Tytuł
Przejdź do treści
DLA DZIECI ZAKŁADA KOLOROWĄ STUŁĘ. BY NIE KOJARZYĆ SIĘ IM ZE SZPITALEM
Grażyna Starzak rozmawia z ks. Lucjanem Szczepaniakiem
Dziennikpolski24.pl - 19 kwietnia 2015 r.


Ksiądz Lucjan Szczepaniak towarzyszył wielu umierającym maluchom, które, jak mówi, „nosi w swoim sercu”. Doskonale pamięta też powroty do zdrowia, trudne do racjonalnego wytłumaczenia, gdy medycyna wyczerpała już swoje możliwości leczenia, a śmierć była blisko Tu, gdzie radość miesza się z cierpieniem, rozpacz z nadzieją, ważny jest każdy gest i słowo. Stara się więc, żeby uśmiech nie był wymuszony, a wypowiedziane słowa „jak krople lekarstwa”. Cierpienia dzieci i zmagania ich najbliższych utrwalone są w jego poezji. – Nie umiem zrobić nic więcej dla tych, co odeszli, oprócz modlitwy i wiersza, który ich zapamiętał – mówi ks. Lucjan Szczepaniak, kapelan szpitala dziecięcego w Prokocimiu.
Maluchy, z którymi spotyka się co dzień, są inne niż ich zdrowi rówieśnicy. Zauważył to już po studiach na oddziale dziecięcym szpitala w Zgierzu.: – Tam było roczne dziecko z nieuleczalną chorobą wątroby. Do dziś pamiętam, jakie ten malec miał mądre spojrzenie. Badania potwierdzają, że ciężko i przewlekle chore dzieci w bardziej dojrzały sposób zmagają się z cierpieniem niż ich zdrowi rówieśnicy. Dzieci nie zawsze chcą rozmawiać o tym, co przeżywają. Czasem zamykają się w sobie, buntują, szukają odpowiedzi na dręczące ich pytania. Gdy go zapraszają, czuje się zaszczycony. Siada wtedy obok ich łóżka i słucha. Rozmawia o ich przeżyciach, potrzebach i marzeniach. Wiele z tych spotkań, dziecięcych opowieści znalazło odbicie w jego wierszach.

„(…) Wojtusiu, kim chciałbyś być? – księdzem odpowiedział chłopczyk. A dlaczego chcesz nim być? – Aby ludzie nie cierpieli…”.
Wojtka, bohatera wiersza „Pomocnik Boga”, zapamiętał jako radosnego chłopca, podłączonego do respiratora, sparaliżowanego, którego życie duchowe przerastało swą głębią życie niejednego dorosłego człowieka.
„Matko Boża, nie dam Ci kwiatków, bo zabrałaś mi oczy. Wybacz, nie dam Ci kwiatków, choć tak bardzo lubiłam rysować. Matko, dziś w nocy przechodził Bóg. Nauczył mnie widzieć inaczej. (…) Jutro poślę Ci do kaplicy kwiatki”.
To o 10letniej Dorotce. Dziewczynka miała bardzo silne bóle nowotworowe. Nieraz nie miała już siły płakać. Ale dopiero, gdy przestała widzieć, zadała najtrudniejsze pytanie, pełne wyrzutu: „Dlaczego Bóg zabrał mi jedyną pociechę, moje oczy?”.
Ksiądz Lucjan mówi, że mali pacjenci nie buntują się tak często jak ich rodzice. Zdarza się, że ciężko chore ukrywają stan swojego zdrowia. Nie chcą martwić dorosłych. Uśmiechają się, choć bardzo cierpią. Mama 16 letniej Agnieszki nie domyślała się, że córka wie wszystko o swojej chorobie i o tym, że nie da się uratować jej życia. Ta zobowiązała księdza do tajemnicy wyjawionej dopiero w wierszu: „(…) A gdy będzie już po wszystkim, nie płacz, bądź mężczyzną. I jeśli możesz, spełnij moje życzenie – na białej trumnie połóż herbacianą różę. Powiedz mamie, że o wszystkim wiedziałam, nie chciałam, by ją bolało, i tak bardzo ją kochałam”.
Sam nie wie, co jest gorsze. Patrzeć na dziecko, które umiera, czy widzieć rozpacz rodziców. Wie z doświadczenia, że gdy w życie człowieka wkrada się nieproszone cierpienie, każdy stawia pytanie: „Gdzie jest Pan Bóg?”. Gdy człowiek jest niezbyt wierzący, wówczas te pytania mogą być bardziej bolesne i natarczywe.
„(…) Anioł śmierci z sali wracał. Rozpaczą rodziców wzruszony. Cicho lekarza prosił: prawdę powiedz im, jak daleko stąd będę. Przed spojrzeniem ludzi uciekając, Anioł na chwilę przystanął i do mnie powiedział: czy mi uwierzysz, że ja już mam tego dosyć?” – pisze.

– Czy Ksiądz też ma czasami dość?
– Lekarze i pielęgniarki, tak zwyczajnie, po ludzku, czasami mają już dosyć – odpowiada wymijająco. – Każdy głęboko przeżywa odejście dziecka. Każdy mógłby też zmienić pracę. Nie wiem, czy potrafiłbym robić coś innego.

Towarzyszył wielu odchodzącym dzieciom, które, jak mówi, nosi w swoim sercu. Doskonale pamięta też powroty do zdrowia, trudne do racjonalnego wytłumaczenia, gdy medycyna wyczerpała możliwości. Daje przykład chłopca w wieku kilkunastu lat, który trafił do Prokocimia z pękniętym tętniakiem mózgu. Zabieg operacyjny nie był możliwy. Rodzice i znajomi modlili się za jego zdrowie. Po kilku dniach sytuacja się ustabilizowała. Przeżył, chociaż lekarze nie dawali dużych szans.

Ks. Szczepaniak niechętnie mówi o sobie. O szczęśliwym dzieciństwie, które spędził w Łodzi i drodze do kapłaństwa można przeczytać między wierszami.
„Chciałem być żołnierzem, stałem się lekarzem. Ludzi miałem leczyć, zostałem księdzem. Braciom ulgę miałem nieść w cierpieniu, na wiejską parafię pojechałem. Kiedy tę pracę pokochałem, do klasztoru mnie wezwano. Z klasztoru – do szpitala dzieci. Dalszy ciąg już znacie… Cokolwiek zamierzyłem, stało się, ale zupełnie inaczej” – pisze. W tomie „poezji szpitalnych” są wiersze, w których autor wspomina swoje dzieciństwo, ale też ujawnia własny punkt widzenia na życie. Świeckie i kapłańskie. „Najtrudniej jest stać w szeregu, z uśmiechem czynić zwykłe rzeczy; nie chcieć zaszczytów i orderów; w decydującej chwili wyrzec się awansu. Najtrudniej jest o sobie zapomnieć, nie zaglądać do kufla goryczy; nie zazdrościć, gdy innym się powodzi; i zwyczajnie, po cichu służyć.” Ten wiersz – w opinii znajomych księdza – jest jego wizytówką.
„Wzruszające, odważnie ukazują prawdę, a jednocześnie wiarę. W wierszach ks. Lucjana jest odwaga mówienia do dziecka, a także i do rodziców, o sprawach najbardziej bolesnych” – tak ocenił wiersze kapelana z Prokocimia ks. Jan Twardowski.
Ksiądz nie czuje się poetą. Mówi, że na papier przelewa refleksje na temat swoich „głębokich relacji z Bogiem, ludźmi i sobą”. – Wiersze są modlitwą. Przedłużeniem duszpasterskiej działalności, wyznaniem wiary.
W tym roku minie 25 lat od czasu, gdy ks. Szczepaniak po raz pierwszy przekroczył progi Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Przyjął go wówczas na krótki staż zawodowy prof. Jerzy Armata, kierownik Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej. Pięć lat później powrócił do szpitala, ale już jako kapelan. Nie myśli o świętowaniu, bo nie ma zamiaru „przeglądać się w lustrze swoich zasług” – jak pisze w wierszu „Serce Boga”. Wystarczy mu, że „tego Serca doświadcza od życzliwych ludzi i w kaplicy szpitalnej”.
Mówi, że kaplica jest odzwierciedleniem trudnej rzeczywistości społecznopolitycznej
minionych pięćdziesięciu lat. – PRLowscy włodarze miasta i regionu nie chcieli jej w szpitalu. Ostatecznie ulegli naciskowi Polonii amerykańskiej, która łożyła spore kwoty na budowę tej lecznicy – wyjaśnia ks. Lucjan.
Patrząc na czarnobiałe zdjęcie kaplicy z lat sześćdziesiątych, trudno uwierzyć, że to miejsce aż tak się zmieniło. Wówczas to pomieszczenie miało raczej świecki charakter. Jedynym elementem wystroju, który sprzyjał modlitwie, był dyptyk autora ze szkoły Jerzego Nowosielskiego. Choć głównym zadaniem dzieła było zasłonięcie tabernakulum i krzyża. Dziś kaplicę zdobią obrazy i rzeźby, które są darami rodziców chorych dzieci i pracowników służby zdrowia. Wyczuwa się tu atmosferę sacrum. Wielu modlących się to znajomi. Lekarze, pielęgniarki, salowe, rodzice dzieci, które dziś zdrowe, muszą przyjeżdżać na badania. Niektórzy, po nabożeństwie, idą na pogawędkę do księdza Lucjana. Jest wśród nich przyjaciel kapelana. Lekarz. Zdeklarowany ateista. – Co w tym dziwnego – uśmiecha się ksiądz. – Można się przyjaźnić, zachowując swoje poglądy w różnych sprawach. Również w kwestiach wiary.

W kaplicy szpitalnej odbywają się chrzty – jest ich więcej niż w niejednej parafii – pierwsze Komunie św., bierzmowania, a nawet śluby. – Najmłodsze dziecko, dziewczynka, które przyjęło Eucharystię, miało 4,5 roku. Wydawało się, że umrze, jednak do tej pory żyje i jest piękną dziewczyną – opowiada ks. Lucjan.
Wspaniały człowiek. Nadzwyczajny kapłan. Tak mówią o ks. Szczepaniaku pracownicy szpitala i rodzice przebywających tu dzieci. – Rola kapelana w takim szpitalu jest niezwykle trudna. Często to właśnie ksiądz Lucjan musi odpowiadać na te najtrudniejsze pytania stawiane przez ciężko chore dzieci i ich rodziców. Pomaga im przetrwać ten trudny okres zmagania się z chorobą, a niekiedy przygotowuje ich do ostatecznego pożegnania. Dla ludzi wierzących to ogromne wsparcie – podkreśla Magdalena Oberc, rzecznik prasowy. – Uczy nas empatii. Nawet swoim zachowaniem, postawą. Bo to nie tylko osoba duchowna, ale zarazem wytrawny etyk, naukowiec, także lekarz, dobry człowiek i partner w codziennej pracy, na dobre i na złe – dodaje prof. Janusz Skalski. Ten, którego poznała cała Polska, bo uratował zamarzniętego, wydawało się, że na śmierć, małego Adasia.
***
Ks. dr hab. Lucjan Szczepaniak, sercanin, jest z wykształcenia lekarzem i teologiem. Z zamiłowania – przyjacielem dzieci i młodzieży. Kapelan szpitalny, wykładowca akademicki, były instruktor ZHP zainicjował wiele akcji na rzecz chorych na raka i białaczkę. Wśród licznych nagród i wyróżnień ma Order Uśmiechu i tytuł „Miłosierny Samarytanin 2010 roku”. Jego hobby to literatura piękna, poezja, muzyka. Pisze wiersze, które są wyjątkowym zapisem przeżyć związanych z codzienną służbą w szpitalu oraz powołaniem zakonnym i kapłańskim.
„Dzisiaj w szpitalu spotkałem: śmierć zabierającą dziecko, matkę alkoholiczkę ciężko chorej dziewczynki, schizofrenika walczącego z szatanem, smutną dziewczynkę czekającą na Jezusa, niezasłużone kwiaty miłości.(…) A kiedy wróciłem do klasztoru, telefonowałem też do czekających na dobre słowo: mojej cierpiącej Mamy, obłożnie chorego przyjaciela. W przelocie pozdrowiłem współbraci. Chcę się jeszcze pomodlić – to ambitny plan. Czy jednak wystarczy siły? „Z życia wyjęte” ks. Lucjan Szczepaniak.

Wróć do spisu treści