W cieniu Krzyża... - Kapelania Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie

Tytuł
Przejdź do treści
 
 
S. dr n. hum. Bożena Leszczyńska
Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie
 
W cieniu Krzyża… Kilka refleksji o życiu i twórczości Karola Antoniewicza

Zygmunt Krasiński na wiadomość o śmierci Karola Antoniewicza, doniesioną mu przez Stanisława E. Koźmiana, pisał 8 grudnia 1852 r. z Drezna:

Wiesz, że nieznanych, gdy odejdą, żałuje się rozumem, a nie sercem. Otóż ks. Antoniewicza, choć go nie znałem oczyma, żałuję sercem, płaczę za nim czuciem i od chwili, w której wieść o jego zgonie mię przeszyła, czuję wciąż, że on mnie kochał na ziemi i że teraz duch jego modli się za mnie w niebiesiech. Niepowetowana szkoda! Słup to był żywy, promienny chodzącej miłości. Takich nie ma teraz[1].
 
   Kim był Karol Antoniewicz, rówieśnik Juliusza Słowackiego i Fryderyka Chopina, nieco dziś zapomniany autor pięknych pieśni kościelnych, będących prawdziwymi arcydziełami gatunku, m.in: Nie opuszczaj nas, Chwalcie łąki umajone, W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie. Właśnie ta pieśń o sensie krzyża zmusiła mnie do zainteresowania się Karolem i włączenia go w poczet wybitnych poetów okresu romantyzmu. Kim był poeta, który stworzył tak piękne dzieło, jak ta pieśń, która pomaga mi w życiu i w pracy pośród ciężko chorych dzieci i ich opiekunów przebywających w dziecięcym szpitalu? Kim był romantyk, którego codzienność przeniknięta była cierpieniem, człowiek który pisał: „[…] krzyż mój, to każda myśl moja, krzyż mój to każde uczucie moje, krzyż mój, to serce moje, krzyż mój to życie moje”[2].
 
   Podróż po śladach Karola pozwoliła mi odnaleźć człowieka nieprzeciętnego, o którym wspominał Krasiński, i zachwycić się nie tylko jego twórczością, ale również życiem godnym życia człowieka prawego, żyjącego wartościami najwyższymi.
 
Antoniewicz znany był przede wszystkim ze swej działalności kaznodziejskiej, której początek przypadł na czas ogromnych klęsk w naszej ojczyźnie z powodu powodzi i głodu. W lutym 1846 r. w zachodniej Małopolsce wybuchła rabacja galicyjska. Bratobójcze walki przybrały wówczas ogromne rozmiary, spłonęło ponad 400 dworów, zginęło setki niewinnych ludzi. Skierowano tam właśnie Antoniewicza, by prowadził misje, uspokajając wzburzonych chłopów. Potem posłano go do bardzo biednych górali na Huculszczyźnie, którym pomagał nie tylko słowem. Pisał jak pewnego dnia znalazł w głębokim lesie, w zimnej chałupie sześcioro dzieci z rodzicami, wszyscy opuchli od głodu. Wskutek nędzy i głodu panował tam także tyfus. Takich chat w górach było wiele. Antoniewicz starał się o żywność dla tych ludzi, o pomoc[3]. Z ciężkim sercem opuszczał potem to miejsce, gdyż wiedział, że żadnej od nikogo pociechy i pomocy nie doznają[4]. W 1850 roku znalazł się w Krakowie, gdzie umacniał mieszkańców po największym w historii pożarze w mieście. Prowadził także misje na Śląsku i w Poznańskiem. W tym okresie pisał wiele kazań, wierszy religijnych, listów, powiastek dla ludu i innych utworów o treści konfesyjnej. Jego wiersze i pieśni, przeniknięte prostą pobożnością i wdziękiem, uważano za prawdziwe skarby polskiej poezji religijnej.
 
   W sierpniu 1852 roku pisał z Poznania do księcia Leona Sapiehy, że udaje się w okolice Kościana i Obry, objęte zarazą cholery. Wspominał jego zawsze otwarty dom, dziękował za wszystko, zapewniał o swej pamięci: „O mój drogi, Bóg was bardzo kocha i jest pośrodku was, ale dla tego, gdzie On jest, musi być i krzyżyk Jego, krzyżyk błogosławieństwa – szczebel do nieba […] Jak umrę, proszę państwa, aby w ich kapliczce Mszę św. odprawić[5]”.
 
We wrześniu był już w Kościanie i służył temu biednemu ludowi w dzień i w nocy. Prowadził po kilkanaście pogrzebów dziennie. „My jeszcze dzięki Bogu żyjemy, wśród trumien i płaczu”[6] – pisał. Drugiego listopada zanotował w liście, że nazajutrz wybiera się do Obry. Cieszył się tym nowym miejscem i ofiarowanym przez biskupa klasztorem, w którym miał zamieszkać na dłużej. Ale w liście tym jest jeszcze i takie zdanie: „[…] cieszę się na wszystkie krzyżyki, które mnie tam nie miną, bo ja zawsze gdzieś z krzyżem się spotkam”[7]. Tym razem była to zapowiedź już ostatniego spotkania się Karola z krzyżem tutaj, na ziemi. Kilka dni później napisał ostatni list, 7 listopada wygłosił ostatnie kazanie. Zmarł 14 listopada – epidemia zebrała swe kolejne żniwo. Miał 45 lat. Zostawił wiersz-testament, w którym wyśpiewał najpiękniejszą pieśń wdzięczności Bogu za całą swoją tak bogatą i bolesną codzienność. Wiersz ten widnieje na jego grobowcu w krypcie kościoła św. Jakuba w Obrze:

 
Za wszystko dobro z Bożej ręki wzięte,
Za skarby wiary, za pociechy święte,
Za trudy pracy i trudów owoce,
Za chwile siły i długie niemoce,
Za spokój, walki, zdrowie i choroby,
Za uśmiech szczęścia i za łzy żałoby
I za krzyż ciężki na barki złożony –
Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony[8].

  „Jednak ludzie wielcy zasługą, a bogaci cnotą nigdy nie umierają. Żyją przynajmniej dotąd, dopóki po nich stanie pamiątek, pięknych jak życie ich i świetnych jak cnoty, którymi jaśnieli”[9], pisał o Antoniewiczu, kilka lat po jego śmierci, Ignacy Polkowski. Po Karolu pozostało trochę pamiątek, przede wszystkim pożółkłych od upływu czasu kartek, rękopisów i druków, które utrwaliły jego rozproszone słowa, mające moc przemiany ludzkiego życia. Wyłania się z nich postać człowieka, którego życie i twórczość to prawdziwa pieśń krzyża. Kilka lat temu wznowiono mały tomik jego poezji i krótką biografię, w tym roku tomik kazań. Pojawiła się nadzieja, że zapomniany poeta powróci, by znów krzepić ludzi swoim słowem.
 
   Karol Bołoz Antoniewicz ur. się 6 listopada 1807 r. w Skwarzawie koło Lwowa, w niełatwych realiach społeczno-politycznych zaboru austriackiego, ale jednocześnie w atmosferze rosnącej legendy napoleońskiej i rodzącego się romantyzmu. Pochodził z zamożnej, szlacheckiej rodziny ormiańskiej z wielowiekową tradycją. Niczego Karolowi nie brakowało i to szczęście po raz pierwszy zostało zburzone, gdy miał 16 lat. Wówczas zmarł jego ukochany ojciec, który był cenionym we Lwowie adwokatem. Już jako 17-letni młodzieniec, Karol, wzorowy student prawa, zaczął swe pierwsze utwory literackie drukować w „Rozmaitościach lwowskich”. Powstało wówczas m.in. 23 sonety, m in. Życie i grób, Pielgrzym i łzy. Już wtedy objawił swe nieprzeciętne zdolności, m.in. znał pięć języków obcych, kochał muzykę i poezję, dużo podróżował. Dobrze znał m.in. Wiedeń, zwiedził Karpaty, Pokucie, Bukowinę i Mołdawię. Z podróży tych zachowały się piękne wspomnienia i wiersze opisujące piękno gór. Andrzej Zieliński pisząc o jego późniejszych wędrówkach po Śląsku, zalicza go do grona największych miłośników gór w naszym piśmiennictwie epoki romantyzmu[10]. Zaś Zygmunt Krasiński, w liście do Stanisława E. Koźmiana z 3 stycznia 1851 r. wspomina, że otrzymał kilka książeczek Antoniewicza i jest pełen podziwu dla prostoty i ekspresji jego stylu: „Pejzażysty tak oryginalnego i doskonałego, w kilku słowach malującego ci całą okolicę, dotąd w języku polskim nie spotkałem”[11]. Porównuje go także do ks. Piotra Skargi.
   Po powrocie ze Lwowa do Skwarzawy, Matka, widząc zamiłowanie Karola do wsi, zaczęła przygotowywać go do zadań ziemianina. Razem uporządkowali mocno zaniedbany ogród, wysadzili modrzewiami piękną aleję prowadzącą do dworu. Karol miał kozaka do pomocy i swego konia, którym przemierzał malownicze okolice, zachwycając się cudami przyrody, spisanymi we wspomnieniach. Obok głębokiej wiary, wrażliwości na cierpienie drugiego człowieka, właśnie piękno przyrody było dla niego źródłem ukojenia, natchnienia i nieustannym motywem przewijającym się w jego życiu i twórczości.
 
   Gdy wybuchło powstanie listopadowe, Antoniewicz pełen nadziei na wyswobodzenia Królestwa Polskiego spod panowania caratu, zgłosił się na ochotnika do oddziału gen. Józefa Dwernickiego. Cudem uszedł z życiem. Po klęsce, obawiając się śledztwa, wyjechał na krótko do Wiednia i Wenecji. Po powrocie z emigracji, w 1832 r. ożenił się ze swą kuzynką Zofią Nikorowiczówną, kobietą spokojną i odznaczającą się szczerą wiarą, mającą na Karola zbawienny wpływ. Razem opiekowali się swoimi poddanymi. Jedną z sal pięknego dworu zamienili na szkółkę, w której Karol uczył chłopców, a Zofia dziewczęta, wyjaśniając im katechizm, ucząc je też czytać, pisać, szyć i prasować. W drugiej sali urządzono mały szpitalik, gdzie młoda małżonka często długo czuwała przy chorych. Nieraz Karol wracając ze Lwowa czy Żółkwi, widząc biedaka przy drodze, zabierał go ze sobą i oddawał pod opiekę Zofii. Czasem, chcąc rozweselić chorych, siadał przy fortepianie i godzinami grał i śpiewał pobożne pieśni lub wesołe piosenki[12].
 
   Matka zaś, po zapoznaniu młodej synowej z arkanami prowadzenia domu, zamieszkała na stałe u ss. Benedyktynek we Lwowie, gdzie młodzi często ją odwiedzali, prosząc o radę w ciężkich przeżyciach, których los im nie szczędził. Wierszowane listy Karola do matki, pełne miłości do niej, do Boga i ludzi, zostały zebrane pod wspólnym tytułem Listki palmowe[13]. Ten okres to w życiu Antoniewicza najwyższa radość przeplatana z najgłębszym cierpieniem. Ukochana Zofia, o której często mówił: „mój Anioł”, urodziła mu pięcioro dzieci. Pierwsze kochane dziecko, które urodziło się zdrowe, po kilku miesiącach zachorowało i zmarło, w następnym roku zmarła córeczka Marynia, po niej kolejna, nosząca to samo imię. Czwartym dzieckiem był chłopiec Józef, z którym Karol wiązał wielkie nadzieje:
 
Nie możecie sobie wystawić − pisał w pierwszych chwilach boleści − jak ja do tego drogiego dziecięcia byłem przywiązany. […] − Ja i ból jesteśmy jedno odtąd nierozdzielni. Józio był moim aniołem opiekuńczym, moim przyjacielem, moim pośrednikiem; gdym miał jakie zmartwienie, zapominałem o nim przy jego kołysce; gdym chciał rady, przychodziłem do niego i zbawienne rozwijały się myśli. Nie mogę nawet wyjść pomimo wiosny, bo ta wiosna to nie dla mnie.[…] Lecz niech się dzieje wola Boża! On zesłał ból, On ześle, jeśli nie pociechę, to przynajmniej siłę do wytrwania[14].
 
Piąte dziecko urodziło się we Lwowie i tam po kilku miesiącach również zmarło. Kilkanaście lat później, w liście do swej kuzynki Jędrzewiczowej, wspominał te bolesne chwile, pisząc:
 
Czy pamiętasz, jak ostatnie dziecię umarło mi we Lwowie? Byliśmy podówczas tak sami, w tej ubogiej izdebce, ty jedna byłaś pociechą moją! Zosi Bóg wystarczał, ona żadnej pociechy ludzkiej nie potrzebowała, bo wiesz, jak najlepiej sama w ten czas pocieszać umiała, gdy ją najwięcej bolało! Ale ja byłem tak słaby, tak biedny, tak nędzny i Bóg mi ciebie przysłał, abym w goryczy żalu nie zgrzeszył[15].
 
   Cierpienie rodziców z powodu śmierci dziecka, jest o wiele bardziej głębokie niż jakikolwiek inny rodzaj bólu i niezależne jest od wieku dziecka. To nieustannie otwarta rana, która nie chce się zagoić[16]. Ten ból przenika codzienność Antoniewicza, całe jego życie i twórczość. Jednakże i te najtrudniejsze przeżycia związane ze śmiercią, potrafi przeżywać jako Boże błogosławieństwo. Pomimo ogromnego bólu stara się nie narzekać i nie ma w jego sercu żadnej iskry buntu. Nie zamierza walczyć z Bogiem o życie dzieci, które miał przy sobie tylko przez chwilę, by mógł chociaż usłyszeć to najpiękniejsze słowo, jakie może wypowiedzieć dziecko. „[…] Byłem ojcem, ach to słowo, to było jedyne słowo, którem posłyszał z ust dzieci moich. Jakby tylko na to przyszły na świat, by mnie w imieniu Boga tym słowem powitać, tym słowem pożegnać[17]”, wspomina szczęśliwy czas w Skwarzawie i spacery z dziećmi modrzewiową aleją. Na tę krótką chwilę ziemia, dzięki gronu aniołków, stała się dla niego niebem[18]. W liście zaś do kuzynki pisze:
 
Cieszyliśmy się przy kolebce, płakaliśmy przy grobie dzieci naszych. […] Pobłogosławił cię Bóg dziećmi żyjącymi, a mnie umarłymi. Ty Mu dziękujesz, a ja się nie skarżę. Bo czegóżbym się mógł skarżyć? Że Bóg je ukochał, że je wziął do siebie, że je trzyma przy sobie? Wiem, że jeśli dobry będę, tom je nie stracił na wieki[19].
   
  Pomimo ogromu cierpienia, Karol nie poddał się rozpaczy. Razem z żoną całą swą miłość przelali na biednych, chorych i opuszczonych, starali się o zaspokojenie podstawowych potrzeb tych, którzy mieli z dworem tworzyć jedną, zgodną rodzinę. Swój czas poświęcali przede wszystkim chorym w Szpitalu Miłosierdzia we Lwowie oraz modlitwie[20]. Złożyli także ślub czystości. Jeszcze jednak jeden cios wymierzony był w serce Karola. Wkrótce na gruźlicę zachorowała Zofia. Karol złamany cierpieniem czuwał przy Niej nieustannie. Postanowili, że jeśli Zofia wyzdrowieje, to wstąpi do Sióstr Miłosierdzia, a on do zakonu Jezuitów. Niestety, 27 lipca 1839 r. Zofia umiera. W obliczu śmierci uzyskuje zgodę na złożenie ślubów zakonnych, a Karola zwalnia z podjętego zobowiązania: „Teraz mój Karolu, wolnym jesteś od wstąpienia do zakonu. Nie podobało się Bogu spełnić naszej prośby; ja umieram, a ty czynić możesz spokojnie, co za najlepsze uznasz”[21]. Karol jednak nie widział już swego szczęścia u boku kogoś innego. Drugiego września tego roku podpisuje we Lwowie umowę, przekazując swe dobra skwarzawskie rodzinie. Kuzyna zobowiązuje do wynagrodzenia wiernych dworskich sług, a los matki zabezpiecza, składając na ten cel osobny kapitał w banku. Zabiera ze sobą w drogę tylko trochę książek i udaje się do nowicjatu księży Jezuitów w Starej Wsi.
 
   Pożegnanie ze Skwarzawą było bardzo bolesnym przeżyciem „[…] serce jakby w kawały się rwało, a pokusa, a zniechęcenie w głąb duszy nieśmiało zaglądając, pytało
 i napominało: Jeszcze czas, jeszcze cofnąć się możesz! Czyż koniecznie masz się w murach klasztoru pogrzebać?”[22]. Próbowano odwieść go od podjętej decyzji, ale niestety nikomu się to nie udało. Jak wielkie musi być cierpienie tego młodego człowieka, jeśli pisze: „[…] serce moje zostało puste i serce moje zostało mi grobem; i wziąłeś mi dzieci i świat mój został grobem”[23]. Czy można żyć w świecie, w którym na każdym kroku widnieją ślady kochanych osób? Czy można pozostawić matkę i wszystkie rodowe dobra? – Ukojenie tej wewnętrznej burzy uczuć wkrótce wypełni jednak serce Karola, tym bardziej, że słyszy od swej kochanej mamy jedno z najpiękniejszych wyznań: „Ja cię Bogu odstępuję”[24]. W Psalmie upamiętnienia, kilka miesięcy później, kieruje zaś do Boga swą modlitwę we wszystkim zgadzając się z Jego wolą:

[…] Jeślim za długo świata szczęście gonił;
Jeżeli jego jęczał niewolnikiem,
Dziś, gdyś mi Boże, tę przepaść odsłonił,
Gdyś mnie twej łaski oświecił promykiem:
Dusza wdzięcznością i żalem ujęta,
Zrywa ze łzami swej niewoli pęta…[25].

   Śluby zakonne złożył Karol 12 września 1941 roku, a na potwierdzenie swych przyrzeczeń ofiarował u stóp łaskami słynącej figury Matki Bożej ślubny pierścień – najbliższą sercu pamiątkę, prosząc, by został wprawiony w złotą koronę okalającą skroń Matki Bożej[26]. W tym dniu dopełnił ofiary ze swojego życia. Miał dopiero 32 lata, a już wszystko, co stanowi szczęście człowieka tutaj na ziemi, zostało zburzone. Swe cierpienie starał się przeżywać z godnością, ale wrodzona wrażliwość, głęboka wiara i uczuciowość kazały mu szukać ratunku w ideałach najwyższych. Przyznaje, że nie rozumiał wcześniej Boga, bo nie rozumiał siebie samego i że „grono pięciu aniołków u stóp Matki Boskiej klęczących”, wyprosiło dla niego zmiłowanie. „Przejrzałem, ale wśród łez strumieni. I wziąłeś mi towarzyszkę życia i zostałem sam na ziemi, i dom mój pusty został, i dom mój został mi grobem”[27].
 
   Przypominają się tutaj słowa Hioba skierowane do Boga po utracie dzieci, dóbr materialnych i zdrowia: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem” (Hi 42,5). Karol podobnie jak biblijny Hiob, pozostając w ciemnej dolinie śmierci, nie przestaje Bogu ufać. Ratunkiem dla niego i światłem staje się Chrystusowy Krzyż, pojęty jako dar i nauka Boga oraz droga do Nieba: „Wśród cierpienia i łez ujrzałem po raz pierwszy duszą i sercem Ciebie, O Jezu! Ciebie na krzyżu rozpiętego”[28]. Od tej chwili krzyż będzie dla niego drogowskazem i podporą, bramą niebios. W liście do księżnej Jadwigi Sapieżyny z 10 października 1948 r., pisał:

Gdy Bóg poranił najboleśniej serce moje, gdy mnie otoczył grobami żony i pięciorga dzieci; gdy potargał wszystkie związki serca, gdy oderwał mnie tak gwałtownie od tego, do czego lgnęła dusza całą siłą, gdy rzeczywistość i prawda – wypłoszyły wszystkie marzenia i złudzenia; osierociały w myśli i w uczuciu, osierociały w nadziei, rzuciłem się do stóp krzyża, prosząc o światełko na ciemniej życia drodze: „Panie, co chcesz abym czynił?”[29].
 
   Głębię tej miłości do krzyża wyraził również Franciszek Dzierżykraj-Morawski, wybitny generał, poeta z Luboni, w poemacie napisanym ku czci ks. Antoniewicza:

Przy grobie swej ojczyzny, sześć mogił zarazem
Usypawszy z strat serca − martwym stanął głazem…
Długo pod górą nieszczęść chwiał się niedołężnie,
Gdy nagle − Boże! − krzyknął, i strząsnął ją mężnie,
Spojrzał na krzyż Chrystusa i w kornej przykląkł cześci,
I drugi na wzór Jego ulał z swych boleści […][30].

   Tylko ten człowiek może skutecznie pomóc cierpiącemu, który sam doświadczył cierpienia i przeżył je z godnością. Przed Karolem otworzyła się nowa rzeczywistość jeszcze większej możliwości służenia świadectwem swojego życia drugiemu człowiekowi. Pisał, że jeśli cierpienie nie przynosi żadnego pożytku, to jest przynajmniej ten, że możemy własnym doświadczeniem przynieść komuś ulgę[31]. Będzie więc innych pocieszał, innych wspierał, umacniał godność, wlewał w serca pokój i nadzieję. Spełniona też zostanie jego modlitwa, by Bóg uczynił go małym, „jak ten bluszcz zielony, aby chwyciwszy się krzyża, wił się do góry, w kierunku Nieba”[32].
 
   Głębokie relacje przyjaźni Karola, wyrażone także w wielu pięknych listach, zrodzą się przede wszystkim w kontakcie z książęcą rodziną Leona i Jadwigi z Zamoyskich Sapiehów. Książę Leon Sapieha był jednym z najwybitniejszych polityków polskich i działaczem społeczno-politycznym w Galicji, Jadwiga prowadziła szeroką działalność charytatywną, głównie we Lwowie. W ciągu ośmiu pierwszych lat małżeństwa Sapiehowie pochowali czworo dzieci. W miarę szczęśliwe i spokojne kolejne lata, przerwała śmierć kolejnego dziecka, ukochanego trzyletniego synka Władysława. Chłopiec zmarł 19 marca 1849 r., podczas podróży do uzdrowiska, w wagonie pod Mysłowicami. Sapiehowie musieli tam zanocować, oczekując na pociąg do Krakowa, i chcąc uniknąć formalności policyjnych, musieli ukrywać, że dziecko nie żyje, udawać, że śpi. „Te wszystkie trudności nie zwiększają nieszczęścia, ale czynią boleść dotkliwszą”[33], pisał we wspomnieniach Leon Sapieha. Wyrazem ogromnego zaufania księżnej Jadwigi do Antoniewicza była m. in. jej prośba, by pocieszył jej dzieci Adama, Zofię i Teresę po śmierci najmłodszego brata:
 
   „Pociesz siostry Władysia, napisz do biednego Adasia – mnie słów brakuje”[34], prosiła w liście do Antoniewicza. Karol przejęty cierpieniem księżnej, cierpieniem, które dobrze rozumiał, już wieczorem pisał serdeczny list do najstarszego brata Adama, przebywającego wówczas w Londynie: „Książę łaskawy, niech Cię Bóg pocieszy w tym smutku Twoim. Szczęśliwy, kto za młodu pozna, że życie nasze nie jest igraszką, ale krwawą pracą. Szczęśliwszy, kto tego poznać nie potrzebuje, jak nasz święty Władyś”[35].
 
   W późniejszych listach do Adama jeszcze nieraz powraca do tego dramatycznego wydarzenia:

[…] wiem, co to boleść, bom się jej nie z książek, ale z życia nauczył, bom przez nią przechodził, bom z nią walczył, bom w tej walce nieraz tak słabym i niedołężnym się okazał! Ten tylko, który krzyż na nas zesłał, ten go może, jeśli nie lekkim, to słodkim i zbawiennym uczynić! On zranił serce twoje, on jeden je zagoi; wycisnął łzy twoje, on jeden je otrze, bo on ciebie kocha, i chce wśród łez i boleści wyrobić duszę twoją tak, aby cię kochał na wieki[36].
  
Pocieszał również Księżnę najpiękniejszym słowami, jakie dyktowało mu pełne miłości i współczucia serce, wskazując na rzeczywistość zdolną umocnić człowieka będącego w największym smutku. Był człowiekiem wiarygodnym, gdyż sam przeżył życiowy dramat i przezwyciężył go. Tylko taki człowiek może przekonać o nadziei, która jest silniejsza od ciężkiego doświadczenia śmierci bliskiej osoby[37]. O ukochanym najmłodszym synku księżnej pisał:

Mógłby Bóg nie dać ci go, nie miałabyś tego bólu z utraty jego, ale byś nie miała tej pociechy, która cię czeka z odzyskania Go na wieki. Przeszedł on przez świat, ale przeszedł jasny, czysty, święty, wprost do nieba […]. Gdyby się nie narodził, byłby jeden Anioł mniej w niebie![38]

   Z tych ponad siedemdziesięciu listów, pisanych prozą i wierszem, powstała książeczka pt. Poselstwo Aniołka w Niebie do Matki na ziemi. Kilkanaście lat później ukazała się ona również w przekładzie francuskim: Un petite Ange du ciel à sa mère ici-bas[39]. Jest to niezwykle głęboki dialog między dzieckiem, żyjącym już życiem wiecznym, a pełną tęsknoty matką, zawierający słowa pociechy, zachęty do życia dobrego, miłości do Boga i do siebie nawzajem oraz oczekiwania i nadziei na spotkanie w Niebie. Tylko ktoś, kto jak Antoniewicz sam przeżył swe ojcostwo tak boleśnie, może w swej duszy stworzyć tak piękny poemat anioła. Stąd w jego usta wkłada najpiękniejsze słowa pociechy i ukojenia:

Jeśli upada wiara i siła Twoja: o zwróć oczy swe i serce do krzyża – u stóp krzyża syn Twój. Ja dostałem się bez cierpienia do nieba. Ciebie Bóg ciężko doświadcza! Mnie Bóg niebo darował, a chce, abyś Ty sobie niebo wysłużyła, i daje Ci łaski do tego hojne[40].

   Karol nie boi się wspomnień o zmarłym dziecku, nie waha się o nim pisać. Doskonale wie, że nic nie pomoże przemilczanie cierpienia, udawanie, że go nie ma, że czas zagoił rany. Potrafi doskonale wczuć się w sytuację, znaną mu z osobistego doświadczenia. Dzięki głębokiej wierze, czyni z małego chłopca przewodnika w drodze do Nieba.

Ja tak często o twoim aniołku myślę w tych czasach, czemuż mamy o nim nie wspominać? Pamięć jego jest dobrym aniołem duszy naszej! On o nas pamięta, chociaż jest w niebie, a my będąc na tej nędznej ziemi mielibyśmy o nim zapomnieć! Pamięć o nim niech będzie dla nas zachętą do dobrego, abyśmy przez wiele cierpień i poświęceń tam doszli, gdzie on bez pracy i boleści się dostał![41] .

Dialog Matki ze swym dzieckiem, które jest w Niebie, to świadectwo niezłomnej wiary, ale i nieoceniony skarb poezji polskiej. Matka zwraca się do swego Aniołka najczulszymi słowami, wyrażając swą miłość i tęsknotę:

O, gwiazdko duszy mojej tak droga,
Tyś dla mnie była gwiazdeczką Boga;
Dzisiaj cię nie ma przy moim boku,
Czyż tęsknisz za mną w chwały obłoku?[42]

Anioł zaś zapewnia Matkę o swej pamięci i zachęca Ją do spojrzenia na jego odejście z perspektywy wiary w Boga. To odejście nie przerywa miłości, lecz ją umacnia i rozjaśnia jeszcze większym blaskiem niż na ziemi. Właściwie nie ma tutaj dramatu śmierci i rozstania, przeciwnie – jest radość z powrotu do szczęścia Nieba, najbardziej odpowiedniego miejsca dla Anioła:

Bóg mnie pod sercem twoim zapalił,
Od twego serca mnie nie oddalił;
Tylkom do nieba mego wróciła,
Bym jaśniej, święciej Tobie świeciła;
Lecz Twoją jestem, Twoją zostanę… [43]

Ci jednak, którzy pozostają po tej ziemskiej stronie snu, nie są wolni od cierpienia. Ich tęsknota jest bolesnym przeżyciem i czas nie zawsze jest kojącym ból sprzymierzeńcem. Anioł próbuje więc skierować spojrzenie swej matki na człowieka, który wycierpiał jeszcze więcej niż ona, ponieważ nie został mu na ziemi nikt z bliskiej rodziny.

Tyś nigdy nie doznała, co to jest stracić wszystko, wszystko, co się tylko kochało na ziemi. On się nie skarży, nie narzeka, ale w duszy tak boli! Nikt tego nie widzi, nie pojmuje: on się bawi, śmieje, ale wciąż boleje i zawsze boleje i zawsze boleje![44]

Antoniewicz pisał te słowa oczywiście o sobie. Jego boleść, niewidoczna dla innych i niezrozumiana, na zawsze głęboko utkwiła w sercu. W rodzinie Sapiehów odnalazł nową rodzinę, która pozwoliła mu zapomnieć na chwilę o dotkliwej samotności. Dziękował za łaskę przyjaźni, prosił o możliwość życia ich radością i bolesnym doświadczeniem: „Bądź szczęśliwą wśród dziatek, obok męża i wszystkich, co cię kochają. Pozwól mi, choć z daleka patrząc, cieszyć się szczęściem twojem, bo ja własnego nie mam”[45].
 
   Pozostały również niezwykle wzruszające listy do 15-letniej wówczas Zosi, córki księżnej Jadwigi. Pocieszał ją tymi słowami:

Rozłączyłaś się z braciszkiem któregoś tak ser­decznie kochała. Rozłączyłaś się z nim pomimo woli twojej, ale utracić go nie możesz, jeśli sa­ma nie zechcesz. Nie mów nigdy *** umarł, bo nie umarł, ale żyje! Czyż dla tego, że kogo nie widzimy, nie słyszymy, nazwiemy go umarłym? Są ludzie, którzy żyją, a są umarli; są ludzie, którzy umarli, a żyją[46].

   Nie przewidział wówczas, że wkrótce przyjdzie mu się zmierzyć z jeszcze jednym dramatem. W styczniu 1850 r. poważnie zachorowała również ukochana Zosia. Leon Sapieha w liście do matki z 15 stycznia pisał wprawdzie, że dzięki dr. Reinbergowi i ks. Antoniewiczowi córka powoli odzyskuje zdrowie, ale niestety, była to poprawa tylko chwilowa[47]. Młoda księżniczka umiera 23 lutego w czasie podróży do sanatorium. Antoniewicz, który podczas choroby czuwał przy niej i był pod wielkim wrażeniem jej duchowego piękna, bardzo przeżył tę śmierć. Był wdzięczny księżnej, że dzieli się z nim swoim cierpieniem:

Dziękuję ci, żeś mnie osądziła godnym być uczestnikiem boleści twojej, że ją mogę z tobą dzielić, że w te dnie tak smutnych wspomnień z tobą, za ciebie modlić się, z tobą za ciebie Bogu dziękować mogę! Znajdą się inni i wielu takich, co się z tobą cieszyć potrafią lepiej niż ja, ale nie znajdziesz może nikogo, któryby z tobą serdeczniej się modlił i zapłakał[48].

Zapewniał ją też o swej modlitwie nie za Zosię, lecz do Zosi[49]. Jednocześnie zachęcał Jadwigę, by pomimo ogromnego cierpienia, nadal cieszyła się tymi dziećmi, które jej pozostały i by Bogu dziękowała za nie wszystkie razem[50].

Podziel serce twoje między miłością a cierpieniem, między dzieci twoje, co żyją na ziemi i te, które żyją w niebie; między te, za które i te, do których się modlisz. O niech Bóg cię błogosławi na wszystkich drogach życia twego, niech każdy smutek twój poświęci tym smutkiem, przez który przechodził w Ogrojcu, a każdy krzyż twój tym krzyżem, na którym ciebie zbawił[51].
 
   Współodczuwanie cierpienia z innymi i ludzka solidarność przewijały się przez życie codzienne Antoniewicza. Był zmuszony żyć w „atmosferze boleści” i doskonale wiedział, że o wiele większym bólem niż cierpienie własne, jest patrzenie na cierpienie innych ludzi, szczególnie tych, których się bardzo kocha. A żadne przeżycie nie rani człowieka tak, jak śmierć jego dziecka. Poszukując odpowiedzi na pytanie: „dlaczego tak się stało?”, docierają do granicy intelektualnej, która stanowi brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Z upływem czasu może stać się ona źródłem najgłębszej mądrości, czy przeżyć mistycznych, umożliwiających głębszy kontakt z Bogiem[52].
 
Mistyk zaś przebywa nieustannie w atmosferze krzyża. Wszystkie jego drogi prowadzą na krzyż cierpienia i miłości. Życie mistyczne ściśle wiąże się z misterium męki Chrystusa, które sprawy codziennego życia przenika mocą tajemnicy krzyża, nie usuwa cierpienia, lecz je wypełnia miłością[53]. Tak stało się w przypadku Zofii i Karola. Ukazali, że życie mistyczne jest nierozłącznie związane z ludzkim doświadczeniem, że cierpienie może to życie oczyścić i jeszcze bardziej uszlachetnić. W krzyżu widzieli najwyższe urzeczywistnienie chrześcijańskiej prawdy, dotyczącej miłości do Boga i ludzi.         
   Karol Antoniewicz bez wątpienia może być nazwany poetą krzyża, poetą wszystkich cierpiących i osieroconych. Zmiażdżony cierpieniem nie załamał się, nie zwątpił, lecz odkrył prawdziwy jego sens, stąd dla wielu ludzi może być wzorem człowieczeństwa i ludzkiej godności:

[…] Bom znalazł w krzyżu to, co w szczęściu stracił,
Pokój i wiarę, miłość i nadzieję;
Ubogą duszę Tyś łzami zbogacił,
Przystroił cierniem, który nie więdnieje.

A serce wspomnień nosząc krwawą ranę
Samotnie życia pielgrzymkę odbędzie.
Czyń , co chcesz ze mną; pod krzyżem zostanę,
Krzyż był kolebką, krzyż mym grobem będzie[54].

Przybliżenie jego twórczości skłania do zapoznania się z biografią autora i ukazanie drogi tego romantycznego poety, podróżnika, męża, ojca i kapłana, który nigdy nie zabiegał o znaczenie swego miejsca w literaturze. Minęło dziewięć lat od śmierci Antoniewicza, zanim zebrano i wydano jego poezję, a obszerna biografia ukazała się najpierw w języku niemieckim, w roku 1875, a dopiero 16 lat później w języku polskim. Większość opublikowanych na przełomie XIX i XX wieku książeczek i broszur, to teksty prozą: kazania, listy, żywoty świętych, pouczenia dla ludu, a więc kronika jego niezwykle owocnego duszpasterstwa[55]. Ale jest to również kronika codziennego życia człowieka wielkiego duchem, który dzięki głębokiej wierze potrafił przemienić swe cierpienie w życiodajne źródło.
 
  


[1]  Z. Krasiński, Listy do Koźmianów, oprac. i wstęp Z. Sudolski, Warszawa 1977, s. 96.
[2]  K. Antoniewicz, Modlitwa, w: tenże, Droga krzyżowa, Kraków 1923, s. 80.
[3] K. Antoniewicz, Poselstwo duchowe ku ludziom, Poznań 1850, s. 42.
[4] Tamże, s. 54.
[5] Cyt. za: b. a., Wiadomości bieżące, „Przegląd Poznański”, t. XV, s. 221.
[6] Cyt. za: b. a., Krótki rys życia świętej pamięci księdza Karola Antoniewicza, ojca z Towarzystwa Jezusowego, Poznań 1853, s. 34.
[7] Cyt. za: b. a., Wiadomości bieżące, „Przegląd Poznański”, t. XV, s. 223.
[8] Cyt za: K. Czepirski, Ojciec Karol Bołoz Antoniewicz – wędrowny misjonarz ludowy, „Misyjne drogi” 2003 nr1, http://archiwum.misyjnedrogi.pl/artykuly.php?tresc,212, stan z 20 marca 2012.
[9] I. Polkowski, Wspomnienie o życiu i pismach ks. Karola Antoniewicza. W ósmą rocznicę śmierci, Warszawa 1861, s. 1.
[10] A. Zieliński, Karola Bołoz Antoniewicza wędrówki śląskie, „Dolny Śląsk” 1999 nr 7, s. 138.
[11] Z. Krasiński, Listy do Koźmianów, oprac. i wstęp Z. Sudolski, Warszawa 1977, s. 311.
[12]  J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Małżeńskie pożycie i powołanie zakonne, „Przegląd Powszechny”, t. XL, Kraków 1893, s. 358.
[13] Tamże, s. 352-353.
[14] St. E. Koźmian, Ojciec Karol Antoniewicz (1853 r.), Historia Gminy Krzemieniewo, http://www. krzemieniewo.net/, stan z 3 lutego 2012.    
[15] K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, Kraków 1850, s. 119-120.
[16] C. M. Sanders, Jak przeżyć stratę dziecka. Powrót nadziei, Gdańsk 2001, s. 15-16.
[17] Cyt. za M. Inglot, Karol Antoniewicz, Kraków 2001, s. 28.
[18] I. Polkowski, Wspomnienie o życiu i pismach ks. Karola Antoniewicza, dz. cyt., s. 16.
[19] J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Małżeńskie pożycie i powołanie zakonne, art. cyt., s. 360.
[20] M. Inglot, dz. cyt., s. 23-24.
[21]  J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Małżeńskie pożycie i powołanie zakonne, art. cyt., s. 363.
[22] Tamże, s. 371.
[23]  I. Polkowski, Wspomnienie o życiu i pismach ks. Karola Antoniewicza , dz. cyt., s. 17.
[24]  J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Małżeńskie pożycie i powołanie zakonne, art. cyt., s. 371.
[25]  K. Antoniewicz, Psalm upamiętnienia, w: J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz…, art. cyt., s. 364.
[26] J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Pierwsze dni w klasztorze, „Przegląd Powszechny” , t. XLI, Kraków 1894, s. 53.
[27] I. Polkowski, dz. cyt., s. 16-17.
[28] Tamże.
[29] Cyt. za J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Życie tułacze, t. XLIV, Kraków 1894, s. 44.
[30] F. Dzierżykraj-Morawski, Ojciec Karol Antoniewicz, w: Pisma zbiorowe wierszem i prozą, przedm. S. Tarnowski, t. II, Poznań 1882, s. 260.
[31]  K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, dz. cyt., s. 16.
[32]  K. Antoniewicz, Droga krzyżowa, dz. cyt., s. 83.
[33] L. Sapieha, Wspomnienia, (z lat od 1803 do 1863 r.), przedm. S. Tarnowski, Lwów-Warszawa-Poznań, s. 218.
[34]  Cyt. za J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz, Życie tułacze, art. cyt., s. 392.
[35]  Tamże, s. 226-227.
[36]  K. Antoniewicz, Poselstwo duchowe ku ludziom, dz. cyt., s. 138.
[37]  L. Szczepaniak, Przemienione cierpienie, w: tenże, Bóg tak nie chciał, Kraków 2010, s. 217.
[38]  K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, dz. cyt., s. 108.
[39]  J. Badeni, Ksiądz Karol Antoniewicz. Życie tułacze, art. cyt., s. 394.
[40]  K. Antoniewicz, Poselstwo Aniołka w Niebie do Matki na ziemi, Kraków 1926, s. 15.
[41]  K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, dz. cyt., s. 73.
[42]  K. Antoniewicz, Poselstwo Aniołka…dz. cyt., s. 98.
[43]  Tamże, s. 99.
[44]  Tamże, s.110.
[45]  K. Antoniewicz, Poselstwo duchowe ku ludziom, dz. cyt., s. 119.
[46]  K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, dz. cyt., s. 32-33.
[47]  J. Szpak, Jadwiga i Leon Sapiehowie wobec choroby i śmierci swoich dzieci, w: Między literaturą a medycyną, cz. II, red. E. Łoch, G. Wallner, s. 142.
[48]  Tamże, s. 89.
[49]  K. Antoniewicz, Listy w duchu Bożym do przyjaciół, dz. cyt., s. 89.
[50]  Tamże, s. 109.
[51]  Tamże, s. 69.
[52]  L. Szczepaniak, Troska o dziecko umierające w szpitalu. Studium z pogranicza medycyny i teologii moralnej, Kraków 2008, s. 47.
[53]  S. Urbański, Mistyczny charakter krzyża, w: Duchowość krzyża, red. W. Gałązka, S. Urbański, Warszawa 2009, s. 252-253.
[54]  K. Antoniewicz, Poezje, wstęp i wyd. ks. J. Badeni, Kraków 1899, s. 44.
[55]  W. Smaszcz, Posłowie, w: K. Antoniewicz, Drogą krzyża , dz. cyt., s. 134.
 
Wróć do spisu treści