S. dr n. hum. Bożena Leszczyńska OCV
w dniu 26 października br.
odebrała statuetkę i dyplom
Laureatki Plebiscytu
,,Dziennika Polskiego”
„NAJLEPSZA SIOSTRA MAŁOPOLSKI 2015 ROKU”
Justyna poznała s. Bożenę cztery lata temu. Na oddziale neurochirurgii. W dniu, w którym dowiedziała się, że jest chora: – Pierwsza myśl była taka, że pewnie zostanę w szpitalu, a przecież nie zdążyłam przystąpić do bierzmowania. Zwierzyłam się z tego problemu s. Bożence, która, jak się potem okazało, w tej sali znalazła się „przypadkiem”. Dzięki niej miałam za pół godziny bierzmowanie.
Głęboko wierzy, że to właśnie dlatego przeszła przez najgorsze i dalej się trzyma. Od tego momentu mają ze sobą bardzo dobry kontakt. – Dzięki siostrze jakoś znoszę tę chorobę – opowiada Justyna. Nie jest jej łatwo rozmawiać z dziennikarzem. Jest po chemii. Jakiś czas temu nastąpił nawrót choroby. Zdecydowała się na rozmowę, żeby „podzielić się swoją radością ze zwycięstwa siostry w plebiscycie”.
Wśród osób, które głosowały na s. Bożenę Leszczyńską, jest Barbara Pieczka z Oświęcimia. Poznała ją kilkanaście lat temu, gdy w szpitalu w Prokocimiu leczona była jej córka Kinga. Dziewczynki nie udało się uratować. – Gdyby nie s. Bożena, nie wiem, czy przeżyłabym tę tragedię. To prawdziwy „anioł dobroci”, proszę mi wierzyć – podkreśla.
S. Bożena przyjaźni się i z pacjentami, i z ich rodzicami. Dla osób, które straciły swoje dziecko, jest jakby jego „dobrym wspomnieniem”. Tak mówią rodzice. A s. Bożena dodaje, że „dzięki Kindze, Krzysiowi, Rafałowi, Justynce, Adamowi, Natalce, Kubie, Małgosi i wielu innym Aniołom, które niewidzialnymi skrzydłami potrafią człowieka z człowiekiem połączyć, staje się cząstką ich rodzin”.
Trudno bez emocji słuchać jej opowieści o dzieciach, które poznała w szpitalnych salach. O ciężko chorym na serce Krzysiu, który nie myślał o sobie, lecz martwił się, że jego mama w wypadku straciła jedyną siostrę. – Prosił mnie, byśmy się zaprzyjaźniły i mówiły sobie po imieniu, bo wtedy mamie będzie lżej... – wspomina s. Bożena. – I rzeczywiście przyjaźń z Alą trwa do dziś – dodaje.
Pochodzi z Podkarpacia. Z bardzo religijnej rodziny. Jeden z dwóch jej braci jest księdzem. Obecnie biskupem pomocniczym w Zamościu. Drugi skończył prawo na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Rzeszowie. Ona też kończyła tę uczelnię, ale w Lublinie. Wybrała filologię polską, bo od dzieciństwa uwielbiała czytać i miała wspaniałą polonistkę. Była bardzo dobrą studentką. Mogła wybrać karierę naukową. Jednak jeszcze przed obroną pracy magisterskiej podjęła decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa w Warszawie. Chciała służyć ludziom. Przełożona zgromadzenia skierowała ją do pracy w szpitalu dziecięcym w Warszawie. Sama raczej by tego miejsca nie wybrała, bo – jak mówi – „jest osobą zbyt emocjonalną”. Była salową, bo „małe siostry” podejmują najprostsze prace. Trudno było się jej z tą placówką rozstać.
Z Warszawy do Krakowa przywiozła wiele pięknych wspomnień. Między innymi o 3,5 letnim Mateuszku z oddziału kardiochirurgii dziecięcej, który bardzo się do niej przywiązał. Kiedy wyzdrowiał i pojechał do domu, zaczął opowiadać rodzicom o cioci Bożence ze szpitala, i o tym, że koniecznie musi do niej jechać. Rodzice spełnili prośbę synka i odnaleźli siostrę już w Częstochowie, gdzie wkrótce rozpoczynała nowicjat.
– Przyjaźnimy się z Mateuszem i jego rodziną do dziś. W ubiegłym roku byłam na jego ślubie, a w tym roku na chrzcie córeczki. Staram się towarzyszyć dzieciom nie tylko, jak są w szpitalu, ale i poza murami. Wspólnie cieszymy się ich szczęściem i zdrowiem
– opowiada s. Bożena, pokazując zdjęcie ślubne przystojnego młodzieńca i jego pięknej żony.
Krakowski okres życia rozpoczęła jako wolontariuszka w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Wtedy wykryto u niej wadę serca i musiała przejść poważną operację. Wahała się, czy się jej poddać. Teraz mówi, że po zabiegu jej życie nabrało innych barw : – Czuję się znacznie lepiej, a poza tym to doświadczenie bardzo mi pomogło, jeśli chodzi o pracę w szpitalu. Dzieci, które czeka operacja, również się boją. Staram się dodać im odwagi. Pytają, jak się przygotowywałam, co myślałam itd. Wtedy ufają bardziej.
Siostra Bożena jest pewna, że „Bóg ofiarował jej nowe życie właśnie dzięki modlitwom dzieci ze szpitala”. Po operacji zdecydowała więc o podjęciu indywidualnej formy życia konsekrowanego, by „móc całkowicie poświęcić się cierpiącym dzieciom”.
Nie wygląda jak zakonnica. Dzieci prosiły ją, żeby była ubrana „jak mama”. Dlatego po szpitalu chodzi w „cywilnym” ubraniu, ale z krzyżykiem na piersi. Błękitny, jako niebo, strój ubiera, gdy udziela komunii św.
Jest przy dzieciach non stop. Dodaje im sił, ociera łzy, a czasem tylko trzyma za rękę, bo więcej nic nie da się zrobić.
Ks. dr hab. Lucjan Szczepaniak SCJ, kapelan szpitala w Prokocimiu przyznaje, że „trudno mu sobie wyobrazić” swoją pracę bez jej zaangażowania. – Ofiarność siostry można określić tylko w jeden sposób – jako szczególny rodzaj powołania do niesienia pomocy chorym dzieciom. Często bywa tak, że to s. Bożena podpowiada mi, któremu dziecku lub rodzinie mam w pierwszej kolejności pomóc z powodu ich biedy, o której dowiedziała się sobie tylko wiadomymi sposobami. Zdarza się, że kiedy chciałbym odłożyć wizytę, zachęca mnie, abym niezwłocznie odwiedził konkretne dziecko. Potem okazuje się, że miała stuprocentową rację – opowiada ks. Szczepaniak.
Pracują razem w szpitalu już 20 lat: – Jej pracy nie można jednak sprowadzać tylko do wymiaru socjalnego – że pomoże rodzinie, porozmawia z dzieckiem, poczyta mu książkę. Jej aktywność jest wyrazem solidarności chrześcijańskiej, która otwiera człowieka na Boga. Wielkość misji siostry Bożeny przejawia się przede wszystkim w służbie Chrystusowi w cierpiących. Ta służba jest dla s. Bożeny największą radością i wyróżnieniem. Jej funkcja jest niezwykła, a zarazem zwykła i powszednia jak chleb – tak widzi to ksiądz Lucjan Szczepaniak.
Niełatwo umówić się z siostrą na rozmowę. Bo chociaż w szpitalu bywa codziennie i to „na okrągły zegar”, jest wiecznie zajęta. A to spotkaniami z rodzicami chorych dzieci. A to modlitwą, a to rozmową z małymi pacjentami, a to pracą w kancelarii kapelanii szpitala, która jest jakby małą parafią, a to zajęciami w bibliotece. W następnym dniu po zakończeniu głosowania idę do szpitala, żeby pogratulować jej zwycięstwa. Moment nie jest zbyt fortunny. Akurat rozmawia z rodzicami kilkunastoletniej pacjentki. A właściwie z ojcem, bo mamie dziewczynki z bólu zbyt trudno jest mówić.
Córka leży na oddziale intensywnej terapii. Jest po piątej z kolei operacji. Przebieg rozmowy, której jestem mimowolnym świadkiem, może wycisnąć łzy z oczu nawet twardzielom. Siostra Bożena coś tłumaczy zrozpaczonym rodzicom. Jej głos działa kojąco. Ojciec uspokaja się trochę, gdy obiecuje, że będzie się modlić i na pewno jeszcze dziś odwiedzi dziewczynkę.
Obie – i ona, i ja – musimy ochłonąć, zanim zaczniemy rozmowę. Nie chce przyjąć gratulacji. Mówi, że to nie jest jej zwycięstwo. Tylko dzieci, które są w szpitalu, albo w domach, już wyleczone. – Ale też dzieci, które są „po drugiej stronie snu”. To jest ich zwycięstwo. Cieszymy się razem – dodaje.
Wyznaje, że „nie rozumie ich cierpienia, ale wierzy, że ono zbawia świat”: – Tak, jak cierpienie Chrystusa na krzyżu. One naprawdę Jezusowi pomagają go dźwigać. Kilkunastoletni Jakub powiedział mi, że z lękiem patrzy na to, co dzieje się na świecie – wojny, zbrojenia i dlatego swoje cierpienie Bogu ofiaruje, bo może w ten sposób ocali czyjeś życie.
Grażyna Starzak
DZIENNKIKPOLSKI24.PL
PIĄTEK 18 WRZEŚNIA 2015
DZIENNIK POLSKI